• 23 października, 2021

Największe chluby polskiej motoryzacji

Kiedy pytamy o chluby polskiej motoryzacji, w odpowiedziach pojawiają się FSO Polonez oraz nieśmiertelny klasyk polskich dróg, czyli Fiat 126P, zwany potocznie „Maluchem”. Gdzieś w tle majaczą jeszcze Warszawy czy Nyski i Żuki, które cieszyły się umiarkowaną popularnością jeszcze na początku XXI wieku. Polska myśl techniczna wydała jednak na świat o wiele więcej ciekawych projektów, które, choć niesłusznie, odeszły w zapomnienie..Przyjrzyjmy się dwóm motoryzacyjnym legendom. 

Tarpan, czyli Żuk, który chciał zostać Hummerem.

Tarpan, chociaż wyglądał po prostu na siermiężnego pick-upa, oficjalnie został nazwany „samochodem rolniczym”. Wóz prezentował się adekwatnie do przeznaczenia, czyli mówiąc delikatnie topornie, jednak estetyka była ostatnim, co projektanci mieli na myśli, projektując to auto. Ze względu na nieodpowiednie warunki w fabryce, oparty na silniku i innych elementach z popularnego Żuka, Tarpan był od pewnego momentu montowany ręcznie. Przez to, każdy z egzemplarzy posiadał liczne niedoskonałości, a poszczególne elementy karoserii były ze sobą źle spasowane.

Ówcześni rolnicy mogli jednak wybaczyć mu to wszystko, jako że Tarpan — chociaż ponoć jeździło się nim koszmarnie, nie najgorzej odnajdywał się w surowych warunkach, do których był przeznaczony. Dlaczego samochód, który w gruncie rzeczy był niejako niewypałem, znalazł się obok takich tuzów jak Maluch czy Polonez? Cóż, to bodajże jedyny szerzej znany samochód terenowy z PRL i symbol tamtych czasów, których surowość wręcz wyziera ze wszystkich szczelin pomiędzy źle złożonymi elementami.

Syrena Sport i marzenia o polskim Le Mans.

Większości Syrena kojarzy się raczej ze średniej wielkości czterodrzwiowym autem o mało aerodynamicznej karoserii. Mimo to największą legendą obrósł prototyp Syreny Sport — samochodu, który nigdy nie wszedł do masowej produkcji.

Opływowa karoseria Syreny przywodziła na myśl wyścigowe wozy tamtych czasów i widząc auto na zdjęciach, można było odnieść wrażenie, że dopiero co zeszło z taśmy produkcyjnej w Maranello.

Chociaż fani motoryzacji lubią podtrzymywać mit o tym, że zniszczony prototyp Syreny Sport był szkicem auta przeznaczonego do masowej produkcji, prawda była nieco inna.

W latach 50. polscy inżynierowie doszli do wniosku, że ramy, na których opierano ówczesne samochody, był zbyt ciężkie i postanowili wykorzystać lżejsze materiały. Sportowa Syrena była czymś w rodzaju poligonu, na którym inżynierowie testowali nowatorskie rozwiązania i ponoć nigdy nie planowano dopuścić auta do ruchu. Dlaczego? To kwestia dosyć złożona. Przede wszystkim, władze PRL raczej niechętnie podchodziły do ekskluzywnych samochodów sportowych, a taka miała być Syrena, gdyby jednak doszło do produkcji masowej. Lżejszym materiałom trzeba było poświęcić więcej uwagi oraz formować je ręcznie, co zwiększało koszty produkcji i uczyniłoby z Syreny Sport coś na kształt polskiego Ferrari. Obok tego, że był niepraktyczny, prototyp posiadał kilka wad, które należałoby wyeliminować, a na to PRL nie miał ani pieniędzy, ani chęci — w końcu drogi sportowy wóz kojarzył się bardziej ze zgniłym zachodem niż z do bólu pragmatyczną, socjalistyczną idyllą.

Jedyny egzemplarz prototypu Syreny Sport został w końcu komisyjnie zniszczony z niewiadomych powodów. Zostało po nim tylko kilka zdjęć, pozytywnych opinii kierowców testowych i pytanie — co by było, gdyby?